Na czym polega dobry montaż filmowy?

Główną zasadą dobrego montażu filmowego jest to, że jest on niewidoczny. Widz nie powinien dostrzegać jego elementów, ani się nad nim zastanawiać. Dzięki temu, że cięcia są dokładnie tam, gdzie być powinny, chłoniemy fabułę filmu w sposób naturalny. To, czego być może nie wiesz to fakt, że liczą się tu dosłownie pojedyncze klatki filmowe. Jeśli przesuniesz cięcie o choćby pół sekundy – już jest źle, coś nie działa, wybija nas z historii i podskórnie złości.

Zdarza mi się widzieć ogłoszenia od montażystów szukających zleceń. Filmowcy proszą wtedy zazwyczaj o portfolio. Ciekawi mnie wówczas, czy wiedzą oni, na co powinni faktycznie zwracać uwagę? Jest sprawą oczywistą, że montażysta powinien perfekcyjnie znać program, w którym pracuje oraz parametry poprawnego importu i exportu materiałów. Ale czy klip zmontowany z masą przejść i efektów jest naprawdę tym, o co nam chodzi? Czy to pozytywnie wyróżnia danego montażystę?

Czy wybieramy do projektu danego operatora tylko dlatego, że potrafi on pracować na statywie, gimbalu, sliderze i z ręki? Odpowiedź brzmi: nie koniecznie. Spodziewamy się raczej, że zamiast używać wszystkiego, dobierze on tylko odpowiednie narzędzia do uzyskania pożądanego efektu. No chyba, że potrzebujemy efekciarstwa i wywołania wrażenia na kliencie tylko przyniesionym zapleczem sprzętowym.

Każdy film powstaje tak naprawdę trzy razy: najpierw – jako scenariusz, w kolejnym etapie –  podczas zdjęć na planie i ostatni raz – właśnie w trakcie montażu. Tę samą scenę można pokazać na wiele sposobów, spośród których trzeba przecież dokonać wyboru. Ogromnym wsparciem dla montażysty jest reżyser. Często siadają do montażu razem. Reżyser mówi, na którym ujęciu mu zależy, a zadaniem montażysty jest jego sprawne ułożenie w programie. Bywa jednak i tak, że tego cennego wsparcia nie ma. W takiej sytuacji, Twoim zadaniem jako montażysty jest samodzielne poznanie materiału i ułożenie go tak, aby dało się odczytać intencje reżysera. Możesz też wyłapać i ukazać z pozoru nieuchwytne na planie zdjęciowym niuanse, albo nadać całkiem nową interpretację sceny.

W branży krąży masa historii o tym, jak reżyser z operatorem zaplanowali mastershot, który jednak został pocięty i przebitkowany przez montażystę, co finalnie okazało się znacznie lepszym rozwiązaniem. Bywało i tak, że aktor – w swoim ujęciu „reakcji” – zagrał słabo, ale gdzieś udało się odnaleźć inne, podobne ujęcie, które czytało się już znacznie lepiej i można je było podmienić. W ten sposób można było „uratować” scenę w filmie.

Wielokrotnie montowaliśmy całą scenę dialogową z różnych dubli, dowolnie ustawiając pauzy pomiędzy wypowiadanymi zdaniami. Potrzebowaliśmy, aby aktor powiedział coś w wolniejszym tempie? – proszę bardzo. Dawaliśmy dłużej ujęcie na aktora, który skończył mówić. Aktor działał za wolno? – z pomocą przychodziły odpowiednie cięcia. Magia kina!

Innym razem, gdy pracowaliśmy nad jednym z teledysków, który posiadał jedynie fabularną warstwę historyczną, pierwsza jego wersja (ukazująca zdarzenia w kolejności chronologicznej), była wręcz bolesna w odbiorze! Fatalnie się oglądała. Projekt przejął inny montażysta. Poukładał to inaczej, niechronologicznie. Bardziej wrażeniowo i symbolicznie. Różnica była ogromna i klip ostatecznie świetnie się ogląda.

Montaż to proces – szukamy, sprawdzamy, testujemy. A może tak? A może inaczej? Co nam bardziej pasuje?

Jeżeli nie jesteś w stanie przyjąć wprowadzanych zmian na chłodno i odbierasz je zbyt osobiście, to możliwe, że nie nadajesz się na montażystę. Wiem, że czasem proces nanoszenia poprawek przybiera chore rozmiary (klient marudzi i nie może się zdecydować, na czym mu tak naprawdę zależy). Ale nawet wówczas, gdy wiesz, że nie ma on racji – ostatecznie jest to jego film.

Niejednokrotnie otrzymasz po prostu słaby materiał i będziesz musiał w nim „rzeźbić”, aby powstało cokolwiek znośnego.

Na pytanie klienta: „ile będzie trwał film?”, odpowiadam zazwyczaj: „tyle, ile musi”. Chyba, że to jest reklama o precyzyjnych wymogach. Jest to zależne od sporej ilości czynników – czasem film trzeba ścinać, bo wieje nudą, a czasem wręcz przeciwnie – możemy go rozwijać, bo historia się świetnie ogląda.

Istnieje naprawdę spora ilość trików montażowych, które możemy zastosować, aby rozbudzić w widzu ciekawość i chęć poznania dalszych etapów naszej filmowej opowieści. Jedna ze znanych reguł – tzw. „od ogółu do szczegółu” – powstała dziesiątki lat temu i jest dziś tylko opcją, pośród bardzo wielu innych, dostępnych alternatyw. Zapytałem kiedyś kursanta o to, dlaczego zmontował swój reportaż w „taki sposób”. Odpowiedział, że tak mu kazała jego ówczesna szefowa, która z kolei – podczas pracy w telewizji – nauczyła się, ile „powinna” trwać przebitka. Co do sekundy! Chyba nie muszę mówić, jakie mam na ten temat zdanie.

Samodzielni filmowcy, bardzo często są jednocześnie montażystami. Taka sytuacja to idealny grunt do wystąpienia charakterystycznych dylematów. Po pierwsze – gdy masz świadomość, że to Ty będziesz montował, starasz się nieco mniej (przecież sobie samemu z łatwością wybaczysz ewentualny nadmiar materiału, a niepotrzebne drżenia kamery po prostu jakoś wystabilizujesz w programie czy wytniesz). Po drugie – pojawia się emocjonalne przywiązanie do materiału i chęć pokazania wszystkiego, co zostało nakręcone, nawet, jeśli nic to nie wnosi do filmu – „szkoda wyrzucać, bo tak się przy realizacji tego ujęcia napracowałem”.

Zapamiętaj: w filmie powinno pojawić się tylko to, co jest potrzebne, aby historia była zrozumiała i oddziaływała na oczekiwanych poziomach. Czasami mamy do czynienia z sytuacją, w której cała sekwencja niczego nie wnosi i trzeba z niej po prostu zrezygnować. Uwielbiam historię jednego filmu z festiwalu, w którym brałem udział. Montażysta, który był prelegentem opowiadał, że najdroższą budżetowo sceną był pożar kampera. To miała być długa i mocna sekwencja, z której finalnie w filmie pozostało z jednak praktycznie tylko jedno ujęcie.

Dobry filmowiec myśli nie tylko obrazem, ale również montażem. Powinien dokładnie rozumieć, jak bardzo potężne i twórcze jest to zajęcie. Montaż możesz czuć zarówno intuicyjnie, jak i rzemieślniczo. To Twoja własna droga, ale zawsze warto się skonsultować i posłuchać, co inni mają na ten temat do powiedzenia. Jak innym udało się zbudować w montażu nową warstwę przekazu do widza.

Autor: Wiktor Obrok